sobota, 23 listopada 2013 10:12
„Kościół ubogich, nie. Kościół najuboższych. Przeznaczeniem
Kościoła jest różnoraki tłum, którego żaden związek zawodowy nigdy mu nie
spróbuje wydrzeć, są ci aspołeczni, ci spoza prawa, napiętnowani, więźniowie,
kalecy, niedorozwinięci umysłowo. Oto bogactwo kościoła. Ono wystarcza. Nic mu
po fotelach w komisjach, radach i parlamentach.”
Znowu czytam „Dziennik” Jacquesa de Bourbon Busseta.
Temat może „na czasie”. Nie wiem.
Kościół to przecież nie instytucja, nie dokumentacja, tylko
człowiek. A bogactwem takiej wspólnoty ludzi jest właśnie to, że budują ją ci
spoza prawa, napiętnowani (właśnie przez ten kościół), ci aspołeczni, bo
schowani gdzieś daleko i głęboko przez światem. Oni są bogactwem, bo
różnorodnością tego, co zwią kościołem. Hierarchowie tejże instytucji, ale i
jej członkowie są często nieświadomi tego, że właśnie to, co krytykują, co
ganią, jest jej bogactwem.
Jakże to o mnie – apostaty. Nie chcę należeć do instytucji,
o której wiem za dużo. Znajomość historii kościoła nie pozwala mi zgodzić się
na swój udział w jego dokonaniach.
To moje auto da fe!
Religia jest wytworem kultury, a kultura – to w pełni dzieło
człowieka, w przeciwieństwie do natury – w pełni dzieła Boga. Człowiek na
kanwie słów Boga rozwija machinę służącą do ograniczania i napiętnowania
drugiego człowieka.
Moja wiara jest najbardziej intymną kwestią człowieczą.
Tylko moja i jest wiarą dualną. Wierzę w Boga Jedynego i Prawdziwego oraz
wierzę Bogu Jedynemu i Prawdziwemu. Wierzyć w kogoś i wierzyć komuś. O tym
zapomniała ta instytucja. Ludzie wierzą w... , ale już nie komuś, kto jest
Miłością. I Miłość dał. Religia stała się modą i kartą przetargową w świecie
polityki. Jakże wiele teologii i nomenklatury...
Gdzie miejsce na wiarę, która tak subtelna?...
A może wystarczy bez stawiania warunków, jak to czyni wciąż
instytucja wspomniana, przyjąć to bogactwo – czyli różnorodność i na ziemię
paść, i płakać.
Pokora – to pierwszy i najważniejszy deficyt kościoła. Taka
prawdziwa, czyli mądrość i miłość w jednym. Nie poniżanie drugiego celem
nauczenia go, kto tu rządzi... Wśród haftowanych złotymi nićmi strojów, wśród
wielkich tak często pustych słów i wśród godności stanowisk i wśród doktryn i
dogmatów (Sic! - któż dał komuś takie prawo do stwarzania takich założeń?...)
tak mało pokory. Gdyby choć część jej licha była w ludziach, nie ocenialiby,
nie krytykowali, nie palili, nie krzyczeli, że... Tylko by przed Prawdą na
twarz padali i milczeli.
Jak to powtarzał ktoś, kogo mogłem trzymać za rękę, gdy
odchodził: „Żyjcie i dajcie żyć!”
Wielu ludzi samemu nie żyje, lecz jedynie egzystuje lub
wegetuje. Somnambulicy. Tak wielu z nich żyć innym też nie daje.
I znowu literatura przychodzi mi z pomocą.
Genialny Julian Tuwim - „Chrystus miasta”.
Tańczyli na moście
Tańczyli noc całą
Zbiry, katy, wyrzutki
Wisielce, prostytutki,
Syfilitycy, nożownicy,
Łotry, złodzieje, chlacze wódki.
Tańczyli na moście,
Tańczyli do rana.
Żebracy, ladacznice,
Wariaci, chytre szpicle,
Tańczyły tan ulice,
Latarnie, szubienice,
Hycle.
Tańczyli na moście
Dostojni goście:
Psubraty:
Starcy rozpustni, stręczyciele,
Wstydliwi samogwałciciele,
Wzięli się za ręce,
Przytupywali,
Grały harmonie, harmoniki,
Do świtu grali,
Tańczyli swój taniec dziki:
Dalej, Dalej!
Żarli. Pili. Tańczyli.
A był jeden obcy,
Był jeden nieznany,
Patrzyli nań spode łba,
Ramionami wzruszali,
Spluwali.
Wzięli go na stronę:
Mówili, mówili, pytali.
Milczał.
Podszedł Rudy, czerwony:
- Coś za jeden?
Milczał.
Podszedł drugi, bez nosa,
Krościasty:
- Coś za jeden?
Milczał.
Podszedł pijus, wycedził:
- Coś za jeden?
Milczał.
Podeszła Magdalena:
Poznała, powiedziała...
Płakał...
Ucichło. Coś szeptali.
Na ziemię padli. Płakali.