Człowiek to istota psychosomatyczna, czyli
ktoś z jego całą fizjologią, ale i duchowością. To system naczyń połączonych. I
mam tu na myśli włśnie to, co cielesne połączone z tym, co stanowi przeżycia
wewnętrzne istoty zwanej HOMO SAPIENS. By być czymś więcej niż tylko SAPIENS,
istota taka wykorzystuje świadomie swą mądrość i chce w tej mądrości wzrastać.
Zresztą niewzrastanie w mądrości jest po prostu cofaniem się, czyli głupotą i
indolencją wraz ze wszystkimi jej synonimami.
Taki HOMO SAPIENS musi jeść, spać jak
interaktywne tamagotchi, ale i... czytać. Ja czasem milczę w świecie, w którym
sie "istnieje", nie oglądam, nie komentuję, nie opiniuję, bo wtedy
czytam.
Po pewnym szczególnie ważnym dla mnie
spotkaniu "sprzed lat" z Moją Wychowawczynią Bogusławą Żak
(nauczycielem jezyka łacińskiego, języka greckiego i znawcą kultury antycznej)
otworzyły się dla mnie kolejne drzwi z literaturą "z Olimpu", czyli
ze szczytu stylu, formy i treści.
Czytam książkę pt. "Złodziejka
książek", której autorem jest niejaki Markus Zusak. Jestem na etapie odkrywania nowego stylu pisania i
przez to nowego stylu czytania. Tak, styl pisania zmusza do zmiany stylu
czytania. Można czytać "od deski do deski", czyli lineranie od
pierwszej do ostatniej strony. Rozpoznawać fabułę, poznawać bohaterów i treść
ich słów lub zamilczeń. Ale może delektować się książką. Wracać co kilka zdań,
co kilka słów i tak co chwilę. Jakby się chciało wwiercić w głąb sensów i
doświadczyć jeszcze głębiej smaku słów. Są książki, które czyta się, by poznać
tylko okoliczności, może jakieś osoby. Omija się wtedy opisy i (niepotrzebne w
danej chwili) fragmenty, które przeszkadzają w osiągnięciu mety.
Są książki, których się nie czyta, to
znaczy książki, których ja nie umiem przeczytać. Męczą mnie. Na czele z ponoć
wybitną książką, "Kompleks Portoya" Philipa Rotha. Zapewne jest w niej
głębia leżącego na kozetce młodego chłopaka. Wiem, że to spotkanie z
psychoterapeutą czasem zastanawia, drażni,
pobudza do myślenia, ale mnie jednak głównie drażni.
Dalej o książkach... Lepiej pisać o
tych, o których mówi się w kategoriach kalos i kagathos, bo są piękne i niosą
dobro.
Są więc książki, które czyta się, a
raczej już cytuje dla samego siebie. Bo jakżeby inaczej, gdy czyta się te same
zdania prawie każdego dnia, tak na dobry dzień i na dobranoc, a czasem znów w
wolnej chwili. Dla mnie taką książką jest "Lot nad kukułczym
gniazdem" K. Keseya, "Traktat o łuskaniu fasoli" W.
Myśliwskiego, "Łuk triumfalny" E. M. Remarque'a,
"Obrona Sokratesa" Platona.
I tu nieprzypdkowe do Was, Czytelników,
słowa Sokratersa, z którymi i ja się utożsamiam: Zatrzymajcie się więc na chwilę! Pomówmy jeszcze z
sobą, póki wolno, otwarcie! Chcę wam jak przyjaciołom dać poznać, co znaczy, co
się ze mną stało, a o czym dopiero wspomniałem.
Gdy towarzyszy mi głód, takimi daniami mogę się karmić każdego dnia, ale na
deser, który musi nie tylko smakować, ale i być wykwintnym w swej formie i
sposobie podania, jest inna książka - "Sklepy cynamonowe" B. Schulza.
Tu można delektować się wszystkimi smakami, tu brzmi inaczej nawet dźwięk
odkładanej na talerzyk łyżeczki lub widelczyka. W tej książce nawet kolory są
inne niż te codzienne. Tu pastele i wyszukane nazwy barw w mocnym
odcieniu.
To przywilej zgubić się w tym labiryncie
Brunona Schulza...
Inni porównują te dni do apokryfów,
wsuniętych potajemnie między rozdziały wielkiej księgi roku, do palimpsestów, skrycie włączonych pomiędzy jej stronice, albo do tych białych niezadrukowanych kartek, na których
oczy, naczytane do syta i pełne treści,
broczyć mogą obrazami i gubić kolory na tych pustych stronicach, coraz bladziej i bladziej, żeby wypocząć na ich nicości, zanim
wciągnięte zostaną w labirynty nowych przygód i rozdziałów.
Taką kolejną niezwykłą i niecodzienną
książką staje się dla mnie (bo właśnie robię przerwę w jej czytaniu, by nie
przejadło sie żadne słowo) "Złodziejka książek". Już się
cieszę, że ją mam, że w każdej chwili będę mógł znowu dotykać słów i konotacji
sensów.
Z książki "Złodziejka
książek":
"Ukryta pod bluzą książka pożerała
ją żywcem."
"Cień trzymał ręce w kieszeniach
płaszcza.
Miał pierzaste włosy.
Gdyby miał twarz, nosiłby wyraz
krzywdy."
"Tłum zachowywał się
tak, jak zwykle zachowuje się tłum.
Kiedy przeciskałem się między ludźmi, stali,
uprawiając grę w ciszę."
Znowu przypominają mi się słowa Goethego:
"Chciałbym być wirusem i zarazić świat epidemią miłości". I
parafrazując je, muszę stwiedzić, że chciałbym być wirusem i zarazić świat
epidemią czytania.
Życzę Wszystkim Wam takich książek, które
niosą za sobą metanoię, czyli w dosłownym znaczeniu z gr. "μετανοια" przemiany (meta) umysły
(nous).
Brakuje mi w języku zwrotu, którego
używałoby się, życząc komuś wspaniałych doznań przy czytaniu książki. Zwrotu,
który wznosiłby człowieka na swoisty Olimp uczuć, refleksji. Takiego zwrotu,
który niósłby życzenia bycia tak wrażliwym, jak pozwala na to dana książka. Lub
też takiego punktu patrzenie, by zobaczyć bohaterów w ich prawdzie, a nie tylko
w korowodzie ich codzienności.
Słowa: Udanej lektury to
tylko odniesienie do użyteczności, swoistego utylitaryzmu, czyli założenia, że
książka ma przynieść określony efekt końcowy.
Albo słowa: Przyjemnej lektury.
To ukierunkowanie na hedonistyczne doznania. Ale pytam, czy przyjemność ma być
jedynym wyznacznikiem czytania? Na pewno zarówno użyteczność, jak i
przyjemność, czy rozkosz są wielką wartością w życiu człowieka. Jednak czytanie
książek to coś więcej. To nawet przeżycie mistyczne, o którym Rudolf
Otto w książce "Świętość" powiedziałby: numinotyczne. Bo
czytanie jest tożsame z mysterium tremendum,
a co za tym idzie według mnie, z grozą i przerażeniem, z majestatem, tajemnicą,
wręcz frenezją romantyczną, ale i z mysterium fascinans, więc i z zachwytem, subiektywnym zachwytem
nad światem...
Zatem.... metanoicznej lektury Ci
życzę, Czytelniku!
Ciekaw jestem, jakie dla Ciebie książki są
codziennymi daniami, a jakie deserami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz