Jak zamknąć sensy w minimalnej ilości słów? Jak doprecyzować to, co wydaje się być istotą danego tekstu?
Tym razem zabieram się za drabble. Proza w krótkiej formie, bo autor ma tylko 100 słów. Tylko tyle i aż tyle. Taka sztuka pisarska wymaga wielkiej dyscypliny.
Dla pisarza, poety, twórcy to trudne. Nie "przegadać" dzieła i zamknąć w słowach to, co wydaje się być najważniejsze.
Nie podaję tytułów. Może Ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, zaproponuje swój tytuł do każdego z tych trzech utwrów.
Czekam na Twój pomysł, Czytelniku.
I.
Więc
co podać? Takie słowa powtórzył ktoś zanim dotarło do mnie, że to pytanie o
dania, które sobie wcześniej zażyczyłem. Nie odpowiedziałem, więc postawiono
przede mną talerz. Nie mogę przypomnieć sobie, co było na talerzu. Pamiętam
tylko zapach pieczonego mięsa. Może jakiś stek. Smak mięsa w ustach stał się
dla mnie ekstazą zmysłów. Tym razem smakowało inaczej, nie tylko zwierzęco, ale
przepełnione goryczą. Znowu kucharz pomylił zioła i przyprawy. Pewnie to one
zaszkodziły mi, bo ból rozszedł się po całym
ciele i palił od środka. Pamiętam jeszcze twarde krzesło i trzask prądu, jakby
zza światów. Takie kulinarne wspomnienia.
II.
Kiedy
przekroczyli drzwi świątyni, nadal panowała atmosfera niezwykle podniosła. Już
bez fartuszków masońskich, ale jeszcze w białych rękawiczkach ze złotym haftem
cyrkla i węgielnicy zasiadali na swych miejscach. Powoli sięgali po kieliszki na
wino. Smaki potraw rozchodziły się po całym pomieszczeniu i mieszały się z
perfumami i zapachem tajemnicy. Tu
piżmo, kardamon i oregano, tam drzewo sandałowe, bergamotka i cynamon. Ucichli
wszyscy, gdy usłyszeli dźwięk szkła. To Czcigodny Mistrz wznosi toast. Zaczął
jak zawsze z atencją: Drodzy Bracia i Siostry w swoich stopniach i urzędach!
Dziś dzień szczególny, gdyż...
Odwracam kartkę i niestety
muszę stwierdzić, że następnej strony brak. Wyrwana.
III.
Była noc. Pamiętam jak
dziś. 24 grudnia. Wiatr przyniósł lekkie
ciepło tak przyjemne na twarzy. Mróz odszedł w niepamięć. A ja stojący w
bezruchu z jedną myślą tylko. Jaki ten czas krótki, jak dla motyla. W głowie
czułem huk kolęd dobiegających z każdej strony.
Nie było nikogo, komu można by się zwierzyć ze swego strachu przed
umieraniem. Przemijanie paraliżuje i skuwa nas niczym mróz. Vanitas vanitatum... To tylko tłukło mi
sie po głowie. W tej atmosferze putrescyn[1] aż bił po nozdrzach. Nos
stał się nagle tak lekki jakby znikł. Spojrzałem w dół pod nogi, a tam
marchewka. Bałwan ze mnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz