piątek, 31 maja 2019

MOTYLOWATOŚĆ czyli terapia sztuką


Jesteśmy istotami psychosomatycznymi. Każdy z nas to i ciało (gr. soma), i duch (gr. psyche oznaczające także motyla). Czyli to, co namacalne i to, co odczuwalne za pomocą wrażliwości. Nasza soma czyli nasze ciało potrzebuje tak wielu różnych czynników, by żyć. Jednak nasza "motylowatość" potrzebuje tego, co tak jak skrzydła motyla subtelne. Odczuwać to można poprzez sztukę. To drżenie i przysłowiowa gęsia skórka na ciele to przecież doświadczenie tej wibracji, która porusza nasze wewnętrzne potrzeby i naszą wewnętrzną przestrzeń. Ty tyle słowem wstępu.

Teraz o tym, co pozwala poruszać się w tej wewnętrznej przestrzeni i doświadczyć pewnego rodzaju quasi-uniesienia.

To osobiste przeżywanie sztuki. Budowanie samoświadomości i świadomości swoich własnych potrzeb. Uważam, że artterapia wciąż jest niedoceniona, że stanowi dla wielu tylko suplement do szeroko pojętej medycyny. Jednak tylko świadomość synergii może pozwolić na połączeniu wszystkich możliwych elementów dla osiągnięcia jak najlepszego, czyli pełnego efektu w "naprawianiu". Ta naprawa to właśnie terapia, która musi uzdrowienie ZARÓWNO tego, co cielesne, ale i tego, co duchowe.
Może moje efekty takiej kuracji byłyby rachityczne, ale moja propozycja artterapii poprzez malarstwo jest taka oto.

Obraz Szarlatan Hieronima Boscha to początek uświadomienia sobie, czym jest uzdrowienie i jakimi narzędziami można uzdrawiać. A to etap pierwszy, gdyż jest koniecznością dokonania wyboru narzędzi tej terapii, czyli naprawiania tego, co potrzebuje (lub też nie) zmiany.
Niezwykły jest obraz Kwiat życia F. Kahlo. To otwarcie na energię, która wypływa z człowieka, ale i na taką, która może wypełnić człowieka. Sam kwiat jest elementem prenatalnym pozwalającym na narodziny nowego.
Wyspa Lacroix, której autorem jest C. Pissarro, to moment, w którym sam uświadamia sobie, że jest wyspą, zatem sam dla siebie jest i przez siebie dokonuje uzdrowienia, bo tylko on sam w swym immanentnym świecie wie lub czuje, co potrzebuje uleczenia. W tej tajemnicy impresjonistycznej człowiek uświadamia sobie, że jego samotność jest błogosławieństwem. Trzeba tylko przyjąć tę prawdę, choć to niełatwe.
A teraz obraz szczególny - Impresja, wschód słońca C. Moneta. Życie to nie tylko mgła i niepewność, ale i nadzieja, która stałym elementem naszego życia. ten wschód to nadejście i słońca, i tego, na co czekamy. Ale nie jest jeszcze jasno, to dopiero zapowiedź. Może więc ułuda, bo na pytanie, czy stanie się południe tego "dnia", nie znamy jeszcze odpowiedzi. Wschód może być nadchodzeniem dobra, miłości, spełnienia, zdrowia ciała i ducha. Zapowiedź pozwala czekać. Nie jest jeszcze stanem spełnienia, ale to swoista namiętność do sztuki. To uniesienie jest celem, a nie spełnienie.
Rozbłysk słońca Hansa Hofmanna to dzieło pełne w swej prostocie. Ten infantylizm jest teraz na tym etapie terapii niezbędny. Mówić malarstwem do człowieka to ukazywać prostotę barw i kolorów, a co za tym idzie, prostotę emocji, które wymagają uświadomienia sobie, że mamy do nich prawo. Mamy prawo do odczuwania każdych emocji, choć socjalizacja wmawia nam, że to odczuwanie powoduje wartościowanie, a zatem powoduje i radość z odczuwania tego, co nazwaliśmy kalos kagathos, ale i smutek z odczuwania tego, co powszechnie negatywne.
Taka dialektyka może być niepełna i niezrozumiała, ale - wybacz Czytelniku -  jest subiektywnym argumentowaniem odczuwania emocji, jak więc mówić o poprawności powyższych argumentów. Czekać mi tylko przyszło na refutację...
A jak osiągnąć w życiu radość w codzienności? Obrazami mówiłbym o detalach dla każdego ważnych inaczej. Oczywiście Karnawał Arlekina J. Miró. Znajdź na tym obrazie te, które Ty dostrzegasz i uznajesz jako ważne. Tu symbolicznie można zobaczyć elementy, które mogą stanowić sakralizację zwykłych rzeczy, a z nich przecież składa się nasza codzienność.
Marcelle Lender tańcząca bolero w operetce Chilpéric  Henri de Toulouse-Lautrec'a to kolejny obraz nieprzypadkowego tu artysty. Radość życia pomimo przeciwności - takim hasłem można scharakteryzować tę twórczość. Sztuka malarska i sztuka życia w jednym. Właśnie pomimo. Pomimo przeciwności. A sam artysta miał ich aż nazbyt wiele.
Są utwory muzyczne, przy których chce się tańczyć.
Patrząc na ten obraz, odbiorca samoistnie wchodzi w tę przestrzeń zamkniętą w obrazie i zaczyna tańczyć bolero.
Sam taniec jest tu symbolem. Pracując nad sobą z dnia na dzień, w mozole powtarzającej się rzeczywistości, można dostrzec wzrastanie, progres i dojrzewanie.
A z tego poziomu, na którym choroby, poniżenie, odrzucenie, samozagłada, cierpienie,  można odbić się i wznieść aż pod sufit paryskiej Opery, gdzie różnobarwne obrazy i anioły. Obrazy malarza aniołów (Marca Chagalla) dają siłę wręcz nadprzyrodzoną, metafizyczną. Anioły nazywane są bytami transparentnymi i ta właśnie cecha jest niezbędna dla uzdrawiania samego siebie. Trzeba wykazać się niezwykłym taktem względem siebie i innych, trzeba pozwolić sobie na wrażliwość, tkliwość i czułość, czyli trzeba stać się słabym (w oczach świata), by stać się silnym. Ta wnikliwość jest warunkiem koniecznym dla tego, co tu nazywam artterapią.

Chapeau bas tym, którzy czuję tę MOTYLOWATOŚĆ naszą i pielęgnują ją w sobie i w innych.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bo mur nie tylko dzieli. Może też łączyć.

Jest taka książka... Jest taka książka, która mnie poruszyła, zaciekawiła, ale i dała poczucie tego, co nazywam satysfakcją zrozumienia pr...