Czas
pandemii.
A
więc nadszedł. Czas zdawania obowiązkowego egzaminu. Z czego? Z
człowieczeństwa. Ktoś powie, że każdego dnia i w każdej chwili zdajemy taki
egzamin. Zgadzam się. Jednak w momencie epidemii zdajemy z każdej innej dziedziny.
Epidemia
wszędzie, więc i gospodarka, i szkolnictwo, i ekonomia, i tak dalej przechodzi
wielkie trudności.
Gdyby
był to egzamin w jakiejś szkole, gdyby można było przygotować jakieś materiały,
czy nawet ściągi, to może byłoby łatwiej. A tu jeden z
najważniejszych egzaminów w życiu i na dodatek zdają wszyscy w tym samym
terminie.
Wyglądam
przez okno, a tam ludzie w kolejce przed apteką oddaleni od siebie o kilka
nawet metrów. Nie rozmawiają ze sobą. Boją się siebie na wzajem. Odwracają
wzrok przed sobą. Czekają.
Teraz
każdy czeka. Na dobre wiadomości i końcu epidemii. Na telefon od kogoś
bliskiego, by choć pogadać i do kogoś się odezwać. Na nadzieję, że w końcu
jakoś to będzie. Pewnie jakoś będzie. Tylko po wszystkim zostanie konieczność
spojrzenia w lustro. Każdego ranka będziemy zaczynać dzień od mycia zębów i
spoglądania w lustro. I co powie każdy z nas temu, którego tam zobaczy? Czy z
dumą, czy ze wstydem będzie rozpoczynać każdy dzień?
Więc
czekamy na wynik egzaminu. Tylko jak go sprawdzić? Czy stworzy ktoś model
odpowiedzi? Czy system zadań otwartych z wynikami wystarczy, by zdać? Tylko kto
nam wystawi świadectwo? Każdy sobie sam?
Tylko
kto uzna taki dokument? I jaką będzie mieć wartość teraz i za wiele lat?
To
nie z wirusem mamy największy problem, ale z konsumpcjonizmem i wygodą
bezmyślnego życia. Kiedy trzeba zamknąć się w swych ścianach, kiedy trzeba
zrezygnować z tak wielu wygód, trzeba jeszcze zobaczyć innego człowieka. Ale w swych zamkniętych czterech ścianach tak trudno dostrzec innego.
Ale dziś to mój imperatyw kategoryczny, by
przywołać znów jego słowa: "Chciałbym być wirusem i zarazić świat
epidemią miłości."
/Johann Wolfgang von Goethe/
Chciałbym być wirusem.
Po co? By zarazić świat.
Czym? Epidemią miłości.
I czym jeszcze? Epidemią dobra.
Chapeau bas tym, którzy zarażają miłścią i
dobrem!
"Ale w swych zamkniętych czterech ścianach tak trudno dostrzec innego."... Czy aby na pewno? Zamknięte okna, zamknięte drzwi, skute emulsją ściany...., a w nich my - i przestrzeń: przestrzeń wyobraźni, przestrzeń duchowa, przestrzeń poplątanych strachem i wrażliwością myśli, pędzące w głowach słowa... Czas. Spoglądam na zegary, a są na każdej ścianie- i słyszę ciszę-a w niej bliskich wołanie...o pomoc. Pomagam! Telefon jeden i drugi i chyba setny już wykonany - bliźni leczą rozmową swoje własne rany. I czy ta cisza - czy rozmowa ich wycisza? Nie są sami!. W słuchawce pierwsze słowa: jak się masz? Czyś zdrowa? A potem : "gadałaś już z "Jolką"?... Gadałam .. i uśmiech - prawie śpiewałam. Wspominki "Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snów...?" Uf - słyszę śmiech przez strach, słyszę nadzieję przez łzy. To nic - nie tylko Jolka Ty tak masz. Koniec rozmowy - spokój w serce się wlał. Chyba pójdę spać. Nabiorę sił ... na zaś. I kładę i się i nie wiem - czy to nurt myśli mnie do przodu rwie, czy czegoś jeszcze brak? TAK! Już wiem. Wszak mój przyjaciel, i jeszcze brat, i ojciec i... wrzask w głowie - nie zasnę , dopóki się nie dowiem, dlaczego milczą ? znów dzwonię... Cholera!! Kawy ze mną nie wypiłeś, w miejscu dla nas ważnym dziś nie byłeś ...nie mogłeś , ja też nie :( serce w rozpaczy na dwór się rwie i nogi mnie noszą do ... do tej rzeczywistości której dziś nie ma. Ale jest nadzieja!! Jest - bo jesteśmy MY. Choć zamknięci w 4 ścianach - to wcale nie sami. DZIĘKUJĘ CI - egzamin zdany :)
OdpowiedzUsuń