niedziela, 18 lutego 2018

być jak trawa

I believe a leaf of grass is no less than the journey-work of the stars.

/Walt Whitman /
  

W co wierzyć? W źdźbło trawy wierzyć? Czy w podróż przez gwiazdy?
A może we wszystko razem?...
Cudem jest rosnąca trawa. Cudem jest też kosmos pełen gwiazd. Jeśli otchłań kosmosu jest dla nas zbyt odległa, to przyglądam się trawie. 
Być jak trawa. Choć deszcze, choć mrozy i żar słońca, choć zdepczą ją stopy potworów, odrośnie. Taka codzienna i zwykła, taka banalna. Żeby być jak ta trawa - mocnym w swej codzienności. Być wszędzie i od jednego ziarna tak małego jak łza rozrosnąć. Choć nad ziemię wypuścić tak niewiele, to korzenie mieć mocne i silne, by trzymać się ziemi. A ona zewsząd pokornie przypomina nam, że i my - ludzie- możemy trawą być.....

krytyka krytyki według Janiny Barbary Sokołowskiej

  „Jednym z istotnych momentów jest uświadomienie sobie, że nie można miarą własnych wyobrażeń o literaturze mierzyć wartości wszystkich literackich poczynań. Chodzi głównie o to, aby poprzez własne wzorce nie krytykować w żaden sposób myśli twórczych, ani przyjętą (umowną) formą obowiązującą w danej chwili, ani przywiązaniem do określonej filozofii.”

Niewielka, ale jakże ogromna w swej wartości książka „Krytyka krytyki.”
Autorka - Janina Barbara Sokołowska
 Ukłon w stronę Autorki - chapeau bas!
Często krytyka jest ostra i nieubłagana. Jednak prawdą jest, że literatury się nie ocenia. Ją się czuje i przeżywa. To aspekt romantyczny w dyskusji klasyków z romantykami. Wiedza merytoryczna pozwala sięgnąć głębiej w tekst, ale wrażliwość pozwala usłyszeć szepty bohaterów, poczuć ich muśnięcie na twarzy, zobaczyć zza mgły jakieś postaci kryjące się w mroku….


odium


Odnoszę ostatnimi czasy wrażenie, że nienawiść jest chyba w modzie. 

Spójrzcie, jak wciąż sprawna,
Jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.
[...]
Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość
- ona jedna.
 /W. Szymborska/
Na życzliwość trzeba mieć czas i chęci. Ale skąd je brać w świecie rozszalałym? 

A drobnomieszczaństwo i dulszczyzna za żadne skarby nie chcą odejść w niepamięć. Odnoszę wrażenie, że teraz swą "dobrą" opinię buduje się na poniżeniu innego człowieka. Punkty - jak w grze komputerowej - zdobywa się za zniszczenie człowieka.
I jak się nie udusić taką życzliwością?
Obawiam się niejednokrotnie, kiedy ktoś uśmiechając się, próbuje być względem mnie życzliwy. Ten ktoś może mieć bystre oko snajpera i śmiało patrzeć w przyszłość.....



przekonania zależą od kierunku wiania ;)


Czytam Sztaudyngera, bo myśl taka mi przez głowę przechodzi - jak tu z ludźmi rozmawiać, kiedy tak wieje i każdy zmienia zdanie?....
Ilu ludzi obserwuję - wciąż inne wersje. W zależności od tego dla kogo jaka i jakie korzyści z tego mieć można. I to jest dla mnie sprzedajstwem. 

Chorągiewka
Wiatr przyganiał chorągiewce,
Że się zdeklarować nie chce.
- Ależ moje przekonania
Zależą od kierunku wiania!



13 w piątek walcząc z przesądami


piątek, 13 września 2013 15:12
Dziś 13 września - piątek. I cóż z tego? Ludzie przerażeni, boją się przez drogę przejść, jakieś zabobony odprawiają. Są i tacy, którzy z domu nawet nie wychodzą.  

A ja czytam właśnie dziś Jerzego Putramenta.
"Walcząc z przesądem, walczymy ze strachami urojonymi. A przecież o ileż są one od strachów prawdziwych! W przekładzie na zapachy to tak, jak wonny dym żywicznego polana sosnowego i ciężki odór palącego się kamiennego węgla."


poniedziałek, 16 września 2013 7:58

"Zatrzyj ręce i weź się do roboty. Krew zacznie ci lepiej krążyć, a umysł lepiej pracować. Przepływ życia w tkankach szybko wypędzi z twojego umysłu zmartwienia. To najtańsze lekarstwo jakie istnieje na ziemi - i jedno z najlepszych"
- Bernard Shaw

 Zatem kończę z czytaniem i biorę się do pracy...
Ale co zrobić, gdy pracą jest czytanie, pisanie, mówienie?...

d-r-a-b-i-n-a a-n-i-b-a-r-d


poniedziałek, 16 września 2013 11:21
Myślę tak sobie, czy odwróciwszy drabinę, dół będzie na górze, a góra na dole, czy odwrotnie....
Pomyślisz, Czytelniku, że to truizm. Ale z jakimi podstawami filozoficznymi i głębią przemyśleń.
Bo cóż jest góra, a czym dół...
Drabina zawsze jest prawdziwa. Wspinanie się jest jej celem, ale i schodzenie.
a-n-i-b-a-r-d
ani ze mnie bard, ani...



czwartek, 19 września 2013 10:09

Znowu uczę się słuchać. Nie tylko mówić i wymieniać poglądy, opinie, oceny. Ale słuchać - to znaczy być obecnym w czyjejś wypowiedzi i być czujnym. To do końca niełatwe. Bo albo i ja chcę wyrazić siebie, mówiąc, albo tyle innych myśli w głowie, albo po prostu zgodzić się z moim interlokutorem nie umiem. Ale cóż...
Kamień też mówi. Słucham więc i kamienia. I szanuję jeszcze bardziej mrówkę, bo ona mądrość niesie. 
Słuchać, choć zgiełk wokół. Cisza jest we mnie. Taka, by móc słuchać. Słucham...........

Przypowieści o życiu

"W przypowieści każdy głos ma jednakową moc i niemy kamień może powiedzieć tyle samo, co trajkocząca papuga, a maluteńka mrówka może przenieść większą myśl, niż cała karawana wielbłądów. Podobnie jest w życiu – najdrobniejsze wydarzenia czasem mówią więcej, niż te wybitne. A nawet brak wydarzenia niewątpliwie o czymś mówi.
[...]
I podobnie, jak źdźbło trawy w przypowieści nie ruszając się z miejsca może powiedzieć tyle samo, co orzeł, który obleciał kulę ziemską – również wydarzenia ze zwykłego życia mogą opowiedzieć o czymś niezwykłym.
Bo życie to całkiem niezwykła rzecz, nawet jeśli wygląda całkiem zwyczajnie".  /F. Kriwin/




codzienność rzeczy wokół nas


„Człowiek miewa w życiu takie chwile, że lubi otaczać się przedmiotami, które przypominają smutek.”
Bolesław Prus


Smutek jest nostalgią, a ta porusza tę strunę, która znajduje się gdzieś na samym dnie duszy człowieka. Dlatego pewnie łatwiej zbierać przedmioty przypominające smutek. O chwilach radosnych i szczęśliwych szybko zapominamy, a te przepełnione smutkiem i goryczą zagnieżdżają się w nas. Potem rozrastają się i choćby najmniejsze jej źdźbła – plenią się w naszych duszach.
Stare obrusy, zepsute zegarki, szczerbione filiżanki, niepiszące pióra i długopisy…. Któż z nas ich nie chowa w szafach zapomnienia?... Wiele martwych przedmiotów otacza nas. Lecz jakże ciężko jest nam się ich pozbyć, wyrzucić na śmietnik, bo stają się przez lata częścią nas samych. Wspomnienia, które przywołują, są w nas. Są częścią nas. One umierają wraz z nami. A my starzejemy się przy nich jacyś tacy szczerbieni….
Przekładam więc z kąta w kąt pudełko – a w nim stare obrączki, pęknięte pióro, pierwszy klucz od domu, koszulę przetartą…

I jak nie podziękować im, że służyły lata całe, że gubiły się i znowu znajdowały, że chroniły nas przed nicością?...
Jak zapomnieć, gdy w sobie wciąż mam wieczorny turkot maszyny do szycia i zapach ciasta w sobotnią noc i tę przestrzeń okna tak wielką jak cały świat.

"ultima cena" czyli nie o zakupach przedświątecznych




ULTIMA CENA
(z łaciny OSTATNIA WIECZERZA)

Ciekawe, co z tym stwierdzeniem uczynią ludzie?
Zapewniam, że gdyby zrobić doświadczenie i wywiesić przed centrum handlowym, najprawdopodobniej ludzie zaczęliby poszukiwać promocji albo wyprzedaży. 
Rzuciliby się do wejścia głównego, wyrywali sobie koszyki i biegli szukać tego, co oferowane. Ludzie w sklepach i centrach handlowych już nie widzą innych ludzi, ba! nawet siebie już nie zauważają. Są tylko towary! Kolorowe, piękne, ubrane w niezwykłości. Ludzie kompleksy leczą. Bo pracownik - ekspedient, manager elegancki przywita i doradzi, propozycje złoży zakupu towarów w cenie tak przyziemnej jak ci ślepcy. 
Bawię się czasem ludzką głupotą. Nie człowiekiem, ale jego pustotą. Mówię, a oni myślą, że opinię o sobie słyszą szlachetną. Nic z tego.

Kiedy wykształconemu humaniście mówię: "Mala herba cito crescit", ten cieszy się i jest dumny. Tylko z czego, kiedy to do niego i o nim?...
Dziś nawet duchowieństwo nie zna łaciny. Czytać w tym języku nie potrafi. Biskup, który męki przeżywa, bo przyszło mu czytać słów kilka... Ibi pudor!

Łacina daje przestrzeń oddechu i myśli wolnej.

czytam i jestem w niebie


Czytam książkę niezwykłą:"Więzień nieba" Zafona akurat w takim momencie swego życia, kiedy czuję się jak w upadającej księgarni i kiedy - jak w powieści - przeszłość puka do drzwi.
Styl niezwykły choć prosty. Jak w życiu - mówimy językiem kolokwialnym, odpowiadamy językiem lapidarnym. Aczkolwiek w tej książce jest przestrzeń lustra. Człowiek zauważa siebie na kartkach tego stylu i języka, a także w treści opowiadającej o sprzedaży książek, czyli o opowieści o każdym z nas. 

"Człowiek czasem ma dość uciekania - wtrącił Fermin. - Świat staje się bardzo mały, kiedy nie masz gdzie się podziać."

Doświadczam od lat stanu, kiedy czytane przez mnie słowa w książkach, artykułach, listach dotykają właśnie tego, czym akurat żyję, czym się karmię, co mnie rani i co boli. Może akurat zauważam to, co staję się ważne i wypływa na powierzchnię mojego jestestwa, może to odblask, który świeci tak mocno, że mrużę oczy od jasności tej prawdy życiowej....

To prawda. Człowiek w pewnym momencie nie ma sił, by uciekać. Zresztą dokąd, gdy droga dalej w remoncie. Iść na skróty? Jak? Gdzie? Tym bardziej gdy to teren- znowu mówiąc metaforycznie - o szczególnej aktywności sejsmicznej...
Czytam dalej "Więźnia nieba" samemu będąc więźniem nieba....
Ale to znaczyć może jedno - jestem w niebie!.....



"Staruszka nie chciała umierać, rozmyśliła się, ale było za późno. Połamała paznokcie, drapiąc farbę i tynk na ścianie. Potem usiłowała wepchnąć krwawiące palce pod sznur na szyi. Podczas kopania w ścianę złamała cztery palce. Tak bardzo walczyła, wykazała tak wielką chęć życia, że zmusiło to Harry'ego Boscha do zastanowienia się, co popchnęło ją do samobójstwa."
Tak zaczyna się powieść "Cmentarzysko"
/MICHAEL CONNELLY/

Myślę więc znowu o tym, co pcha ludzi aż tak daleko, by stracić tę resztę wiary. Co czuje człowiek, gdy opuszcza krzesło spod stóp, wiedząc, że zaraz zawiśnie, co czuje człowiek, który popija tabletki. Łyk za łykiem, kolejny i czeka aż zaczną działać. Lecąc z wysoka, co się czuje i myśli?
Czy już staje przed oczami całe życie, czy strach zabija resztkę człowieczeństwa zanim dotknie się ziemi?
Strach czy nadzieja?....

Modlę się za tych, którzy właśnie spadają ze sznurem na szyi, za tych, którzy łykają tabletki i za tych, którzy wchodzą na mosty czy budynki tak wysokie, że sięgają nieba...

Nie opuszczaj ich, Boże!

Litania uwielbienia






Piszę litanię uwielbienia.
Może ktoś zechce dopisać kolejne frazy?....



Mówią: 

Demiurg
Pierwszy Poruszyciel
Kreator
Logos
Jahwe
Elohim
Eloah
El Szadaj
El Olam
El Berit
El Roi
Ho theios
Swaróg
Apeiron
Wielki Architekt Wszechświata
\\\

Litania uwielbienia

Jedyny i Dobry Boże [etymologicznie: baga i bog] 
-bądź uwielbiony!

Którego blask w świecach menory
Którego wielkość niezmierzona
Który słowa swe w mezuzę zamknął
Który - wierzymy – Miłosierdziem jesteś
Którego błogosławieństwo spływa na nas
Który jesteś Bogiem Abrahama, Izaaka, Jakuba
Który jesteś Bogiem Buddy i Mahometa,
Który przemawiasz przez proroków
Który sam jesteś istotą świętości
Który słońcu dajesz swą moc
Który o ptaki dbasz
Który łagodnością swą koisz
Który jesteś najwyższy z najwyższych
Który mówisz o sobie, że jesteś, który jesteś
Który oddech dajesz wiatrom
Który woń mirry rozprzestrzeniasz
Który przez ciszę przemawiasz
Który burze wzniecasz
Który jeziora uspakajasz
Który opiekę nad nami rozpościerasz
Który błogosławisz wiatrem i deszczem
Który dajesz światło
Który nadzieję dajesz…
Który miłością jesteś
Który opiekę nad nami swą rozkładasz
Który wybaczasz
Który ręką swą tkliwą koisz
Który dbasz o swe dzieci
Który przyjmujesz przez świat odrzuconych
Który wymyśliłeś kota – istotę niezwykłą
Który słodycz dałeś owocom
Który barwy zamknąłeś w tęczy
Który jesteś kreatorem różnorodności
Który dałeś czas
Który przeglądasz się w tafli mórz
Który chwałę swą należną przyjmujesz
Który podmuchem wiatru orzeźwiasz
Który jednoczysz podzielonych
Który wulkany wzbudzasz
Który łączysz kalos i kagathos

Przez każde źdźbło trawy
Przez krople oceanów
Przez chwile wieczności
Przez mozół codzienności
Przez promienie światła
Przez ciężar kamieni
Przez biel śniegu
Przez symfonię sfer
Przez śnieżną korę brzozy
Przez kwiaty wszystkich łąk
Przez śpiew słowika rdzawego
Przez pokorną pracę mrówek
Przez bogactwo puszczy
Przez żar pustyni Danakilskiej
Przez chłód Dome Argus
Przez piękno stokrotki
Przez nieskończoność kosmosu
Przez słowo poety
Przez słowa zamilczane
Przez gęstość chmur pełnych deszczu
Przez piękno i prostotę stokrotki
Przez wielość liści akacji
Przez potęgę ludzkiego umysłu
Przez bogactwo tropów literackich
Przez lekkość chmur
Przez ulotność naszych snów
Przez twardość diamentów
Przez rozbłysk brylantów
Przez tęsknotę ludzkiego serca
Przez huk fal
Przez cuda, które dzieją się w naszym życiu
Przez symbole rozpoznany

W ciągi Fibonacciego ukryty
W proporcjach złotego prostokąta schowany
We fraktale ubrany
W pięknie tożsamości Eulera skupiony
W chmurach mieszkający

Z tajemnicy kwarków utkany
Z nieskończonością w koronie
  
Za łaskawość Twoją
Któremu tylko chwała jest należna!



Stwierdzam, że homo homini lupissimus est!


Stwierdzam, że homo homini lupissimus est!

Tak bardzo chciałbym się mylić.

Ale chapeau bas tym, co z bliźnim potrafią i chcą się zabliźnić.


Człowiek człowiekowi wilkiem
Lecz ty się nie daj zwilczyć 
Człowiek człowiekowi bliźnim 
Z bliźnim się możesz zabliźnić
/Edward Stachura/


monolog ćwierćinteligenta


"Dialog półinteligentów równa się monlogowi ćwiećinteligentna."
/Stanisław Jerzy Lec/
Wystarczy włączyć telewizor, czasem radio. Wystarczy iść do centrum handlowego... 
Często jest tak, że dużo do powiedzenia mają ci, którzy raczej odzywać się nie powinni.

lustra kłamią i tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono


poniedziałek, 15 kwietnia 2013 9:41

Czytając "Lustro kłamie" A. Zagajewskiego, tak myślę, że jak się tu nie zgodzić  ze stwierdzeniem, że "Wszystkie lustra trochę kłamią"....
Czasem nie poznaję tego w lustrze. Czasem nie mogę rozpoznać jego rysów twarzy i jego rysów oblicza. Toż to nie to samo! Może jest tak, jak ze ślepcem, który swej twarzy nie zna. Może tylko mogą poznać ją inni. Co by się stało, gdyby człowiek zobaczył tak na prawdę i w pełni swe oblicze? Ze wszystkimi wspomnieniami i doświadczeniami przeszłości, ze wszystkimi grzechami i na tle minionego? 
Oczy? Cóż widziały i niego zobaczyć im dane nie było....
Nos? Jakich zapachów doświadczył...
Usta? Jakie słowa wypowiedziały i kogo pocałowały...


To, co widzę w lustrze, jest tak zmienne. Co kilka lat inna ta twarz, inne bruzdy widziane w różnym świetle. Ale czy to znaczy, że i bagaż doświadczeń się zmniejszył czy zwiększył? A gdy się uśmiecha ten w lustrze, to na prawdę szczęśliwy jestem i ja? Co z łzą na twarzy w lustrze? Przecież radość we mnie. 

"Nikt z nas nie zna naprawdę swej twarzy - wszystkie lustra kłamią... 
Co mi ze znajomości obcej twarzy - czyż nie chciałbym raczej poznać własnej? Najwyraźniej nasza twarz jest nie dla nas, lecz dla innych."
/A. Zagajewski/

Jak więc poznać siebie, zobaczyć siebie?..... Nie wiem.

Tyle wiemy o sobie,
ile nas sprawdzono.
Mówię  to wam
ze swego nieznanego serca.
/W. Szymborska/



Najtrwalsze jest takie szczęście, o którym nikt nie wie.
/Jadwiga Łuszczewska/

Szczęście to intymność przeżywania świata. A jeśli to sfera prywatna, to taka, której nie można oceniać, bo jak wartościować coś, czego ani do końca nie da się zdefiniować, ani do końca poznać?...
Szczęśliwy czas nie oznacza takiego, który nie zna trosk. Szczęście to całokształt tego, co związane z miłością, z uczuciami. 
Ale chyba tyle oblicz i prób definiowania szczęścia, ile ludzi.

Intymność szczęścia i szczęście intymności. I tak od lat.


mądrość kamienia

poniedziałek, 22 kwietnia 2013 13:11

Eraz z Rotterdamu pisze: " A zatem, znakomici wyznawcy Głupoty, bywajcie, poklask mi dajcie, długo żyjcie, moje zdrowie pijcie!"
Powiedzieć o sobie, że się jest mądrym w kontekście pejoratywnym...
Mam taką odwagę? Łatwo powiedzieć, że się jest głupim.
Ale jeszcze trudniej, że się jest mądrym...

mądrość kamienia

przed oczyma kamienia
horyzont uczuć zajaśniał
jak cud wschodu słońca
nie wybuchem jak eksplozją
ale w narodzinach długich 
boleśnie we łzach i słowach ciężkich
jak głaz co w wodę wrzucony
zatapia się by z samego dna
wytrysnąć w swym jestestwie 
 poprzez swą wieczną mądrość



Za zamkniętymi drzwiami przyszłości rodzi się sens wszystkiego. Pukam do drzwi i czekam aż ktoś uchyli, by tylko zajrzeć i poznać tajemnicy choć garść. Drżenie serca - tyle mam. Przed nieznanym. Ale tu i teraz cóż czeka na człowieka - ze świadomością, że coś wie i trochę przeżył jak na kogoś z 40 prawie na karku? Jestem w świecie zwanym - The Lotus Eaters /Dead can dance/.
Czy chcę wrócić?...
Słucham nadal.
Jestem tam. 
Gdzie? Nie wiem.
Jak? Nie wiem.

Po co? Nie wiem.
Dlaczego? Nie wiem.

"święto wiary", czyli brak komentarza jako komentarz

wtorek, 30 kwietnia 2013 11:09


Brak komentarza niech będzie najlepszym komentarzem!..........

Czytam:https://www.salon24.pl/auto-da-fe-czyli-swieto-wiary
Auto-da-fe, czyli święto wiary


 Począwszy od XIV wieku istniał zwyczaj ogłaszania wyroków inkwizycyjnych podczas specjalnej ceremonii zwanej sermo fidei, z której w przyszłości miało rozwinąć się właściwe auto-da-fe.
Owa celebracja była wielkim świętem chrześcijańskim, odbywanym w takich krajach jak Hiszpania i Portugalia (także w koloniach tych krajów), trochę też we Francji. Auto-da-fe można podzielić na szczególne, odbywane w określonych terminach (od jednego do kilku w ciągu roku), oraz generalne, naprawdę wielkie widowiska przy nadzwyczajnych okazjach, takich jak początek rządów nowego króla, królewski ślub, czy narodziny następcy tronu.
Specjalnie na te okazje przetrzymywano w więzieniach skazanych przez inkwizycję, wyciągając ich dopiero wtedy, by mogli wziąć udział w tym odrażającym widowisku.
Zwykle już na miesiąc przed terminem ogłaszano generalne auto-da-fe, i robiono to niezwykle uroczyście, poprzez konne orszaki objeżdżające całe miasta wśród dźwięków trąb i kotłów. Dla wszystkich uczestników obiecywano specjalne łaski i odpusty biskupie. Zapowiedzi były powtarzane w każdą niedzielę podczas kazań.
Gdy nadszedł wielki dzień głównych aktorów tego widowiska (skazanych) przebierano w niezwykłe stroje, tzw. sanbenito (od saco bendito – święty worek). Były to wełniane stroje sięgające kolan, ozdobione w sposób pozwalający na pierwszy rzut oka zidentyfikować rodzaj przewiny.
Osoby podejrzane o herezję, które wyrzekły się błędów i poprosiły Inkwizycję o uwolnienie od nagany, przybierały sanbenito zafarbowane na żółto z wymalowanym krzyżem świętego Andrzeja (taka litera X). Jeśli podejrzany był lekko podejrzany i wyrzekał się odstępstw, nosił połowę krzyża. Jeśli podejrzany był poważnie podejrzany, odstępując od błędów jako formalny heretyk, nosił już cały krzyż. Oczywiście ci pogodzeni z kościołem podejrzani, tak lekko jak i poważnie, zachowywali życie.
Skazani na śmierć w płomieniach, którzy żałowali za swe grzechy i przed spaleniem mieli zostać uduszeni, nosili sanbenito na którym wymalowane były odwrócone płomienie. Dodatkowo nosili na głowie czapkę zwaną coroza, przypominającą biskupie nakrycie głowy.
Oskarżeni, których tortury nie zmusiły do żadnego wyznania, którzy ponownie popadli w herezję lub wyrzekłszy się odstępstw wracali do dawnych przekonań, skazywani byli na spalenie żywcem. Ci nosili sanbenito z płomieniami zwróconymi ku górze, głową otoczoną płomieniami i groteskowymi sylwetkami diabłów. Ich coroza była podobnie ozdobiona.
Te malowidła miały pouczać, że zatwardziali heretycy byli tak skazani na stos, jak i na wieczne płomienie w piekle. Wbrew temu co się nieraz powszechnie uważa, według ówczesnej filozofii paleniem na stosie nie ratowało się duszy spalonego od ogni piekielnych, tylko dawało mu przedsmak piekła.
Procesja wyruszała rano z pałacu Inkwizycji, przy dźwięku bicia dzwonów. Tzw. żołnierze wiary poprzedzali krzyż parafialny przysłonięty czarnym kirem, za którym szło dwunastu księży i szlachetnie urodzeni z własnymi znakami. Za nimi pomniejsi familianci z kukłami (przybranymi w sanbenito i corozę), przedstawiającymi zbiegłych lub skazanych zaocznie. Inni dźwigali kufry (wymalowane na czarno z groteskowymi diabłami), w których były szczątki zmarłych w czasie tortur i uwięzienia oraz truchła ekshumowanych.
Skazani na publiczne wyrzeczenie się odstępstw nieśli żółte świece i sznur na szyi, na biczowanie (za judaizowanie) nieśli świece zielone. Skazani na „wieczne więzienie” albo uduszenie przed spaleniem nieśli zapaloną żółtą świecę. Ostatni podążali skazani na spalenie żywcem – mieli zakneblowane usta, ręce ich były związane na plecach. Każdy szedł pomiędzy szlachetnie urodzonym a zakonnikiem, który podsuwał mu krucyfiks i nieustannie nakłaniał do skruchy.
Później jechali strażnicy Inkwizycji z wysadzanymi macicą perłową kasetami (zawierającymi wyroki), strażnicy miejscy, kanceliści i cenzorzy. Dalej członkowie rady miejskiej, poborca Świętego Oficjum, członkowie trybunałów i Rady Najwyższej. Pochód tradycyjnie zamykał Wielki Inkwizytor, w fioletowym habicie i z dwunastoma lokajami. Dla bezpieczeństwa kawalkadzie towarzyszyli halabardnicy. Taki orszak docierał na główny plac, gdzie miała odbyć się ceremonia auto-da-fe.
W amfiteatrze każdy miał ściśle określone miejsce. Co ciekawe, Wielki Inkwizytor zajmował fotel znajdujący się wyżej niż balkon króla. Przed rozpoczęciem celebracji, inkwizytor zwracał się do króla z pytaniem, czy przysięga on bronić całą swą potęgą wiarę, ścigać heretyków i wspierać Inkwizycję. Król tradycyjnie potwierdzał gotowość bezlitosnego prześladowania swoich poddanych.
Oprócz tego wszyscy uczestniczący w tej uroczystości składali przysięgę na wierność wierze, nieutrzymywania stosunków z heretykami, donoszenia na kogo popadnie, ścigania ich i wspierania Inkwizycji w jej dziele prześladowczym. Skazanych zamykano w klatkach, gdzie wysłuchiwali kazania wygłaszanego przez cenzora (w którym gloryfikował on zbożne dzieło Inkwizycji), następnie przekazywano ich oficjalnie w ręce świeckiego wymiaru sprawiedliwości. W tym czasie inkwizytorzy gorąco zalecali oficerowi, by winowajców traktować miłosiernie (taka obłudna tradycja).
Później zaczynało się główne widowisko. Najpierw tzw. pogodzeni z kościołem składali przysięgi pozostania przy wierze i donoszenia na znanych sobie odstępców, odprawiano modły, śpiewano Miserere, a Wielki Inkwizytor udzielał rozgrzeszenia „pogodzonym”. Kapelani tradycyjnie uderzali laskami w ramię pogodzonych, którzy wracali do swych cel. Ten akt kończył się mszą.
Skazanych na spalenie przywiązywano do słupów z ich nazwiskiem. Zwykle na środkowym słupie umieszczano tyczki z figurami wyobrażającymi nieobecnych skazanych, układano też zwłoki zmarłych podczas procesu i szczątki wygrzebane z grobów.
Najpierw duszono tych, którzy nie mieli spłonąć żywcem. Po odśpiewaniu Miserere kaci zbliżali pochodnie do głów tych, co mieli spłonąć żywcem, dając im przedsmak cierpień. Dopiero po spaleniu im włosów i bród jednocześnie podpalano wszystkie stos (później ten obrzydliwy zwyczaj zmieniono a skazanych nawet golono, by temu zapobiec) . W tym momencie niczego nie śpiewano a ciszę zakłócały jedynie krzyki nieszczęśników.
Palenie na stosie jest wyjątkowo bolesną śmiercią, mogącą trwać nawet kilkanaście minut. Dym nie powodował wcześniejszej utraty przytomności, jak czasami niektórzy piszą, po prostu zbyt mała emisja.
Później Inkwizytor opuszczał ceremonię i podejmował w swoim pałacu najważniejszych dygnitarzy. Auto da-fe zawsze kończyło się powszechną ucztą, w przypadku biedoty oczywiście dość skromną, w przypadku Wielkiego Inkwizytora bardzo wystawną – jedzono znakomite dania, pito wyśmienite wino, czcząc tym sposobem krwawe święto chrześcijaństwa.
Gdy Inkwizytor i szacowni goście się zabawiali, część skazanych, która przeszła ceremonię poniżającą i  została łaskawie wypuszczona ze swego „wiecznego więzienia”, cichcem podążała do swych domów. Jedynie kaci jeszcze ciężko pracowali, kończąc robotę, której już tylko nieliczni się przypatrywali. Ludzkie ciało niełatwo spalić. Zatem stosy rozgrzebywano i koszmarne resztki palono jeszcze raz, by to co zostało wyrzucić w końcu do rwącej rzeki. Kiedyś wyrzucano ciała na śmietnik, ale często rodzina lub wyznawcy jakiegoś sławnego heretyka znajdowali kawałek kości i albo starali się to normalnie pochować, albo nawet traktowali szczątki jak relikwie.
Jest to oczywiście opis bardzo uroczystego generalnego auto-da-fe. Wszystkie inne były znacznie skromniejsze (czasem nieco odbiegające w szczegółach od przedstawionego, np. wieszano lub ogłaszano inne wyroki, palono też książki), pozbawione należnej oprawy, goście i prowadzący niższej ragi, a i liczba ofiar skromniejsza.




Czytam "Kulę Pascala" Borgesa, a tam słowa: "Być może historia powszechna jest historią kilku metafor."

Tylko jakich? - pytam.
W końcu matafora jest przeróżnie interpretowana i rozumiana. Jak więc "właściwie" ją odczytać?
A poziom i zakres zrozumienia metafory jest zależny od zakresu wiedzy merytorycznej czytelnika i od poziomu jego mądrości. 
Zastanawiam się jednak, jakie to naprawdę metafory rządzą historią? 
No i już zupełnie wróciłem do punktu wyjścia.

wiersze śmierci i Wierzyński


Tej nocy kiedy zrozumiałem
że świat jest jak kropla rosy
Przebudziłem się ze snu
/Retsuzan/
Wiersze śmierci - tak o nich mówią.

Ileż jest życia w tych wierszach?
Ileż trzeba mieć w sobie życia, by pisać tak o śmierci.
Tu księżyc, kwiaty, dom..., a nie śmierć jako odchodzenie. 
Może tylko zmiana, odwrócenie ról, swoista metanoja?........
I nieprzypadkowo tu K. Wierzyński przychodzi mi z pomocą.


Wymyśliliśmy wszystko, by zapomnieć o śmierci.
I zapomnieliśmy.
Cieszymy się z utraty pamięci,
Śmiejemy się z ludzi, którzy nie wymyślili nic,
Ale wierzą w inny początek i koniec.

/Kazimierz Wierzyński/


Firmin



czwartek, 28 lutego 2013 10:22
Jedna z dziwniejszych książek, jakie przeczytałem, ale przerewelacyjnie genialnych. Firmin Przygody wielkomiejskiej szumowiny /Savage Sam/

"...życie jest krótkie, niemniej można nauczyć się kilku rzeczy zanim się wykituje. Jedną tych, którą zaobserwowałem, jest przyciąganie się przeciwności. Wielka miłość staje się nienawiścią, cichy pokój obraca się w hałaśliwą wojnę, okropna nuda rodzi wielkie podniecenie."
Patrzenie na świat z zupełnie innej perspektywy - szczura.
Ale jakże mądrego. Zresztą to, a przekonałem się o tym, niezwykle mądre istoty. 

Chapeau bas tym, co potrafią zmienić poziom i widzieć świat z innej perspektywy.


heroizm wiary, czyli słuchanie


Cierpienie jest na pewno rodzajem sensu. Bezsens przecież nie boli. Bezsens jest obojętnością.
Anna Kamieńska
Wierzyć, że wszystko w życiu ma sens, to heroizm. Jednak wymaga się od nas ludzi, by mieć przekonanie, iż tak właśnie jest. Kiedy tak trudno...

Więc  słucham.
Jestem na etapie słuchania, więc ciszy potrzebuję. Tej ciszy z wnętrza i tej wokół mnie.
Słuchanie - jedno z najpiękniejszych doświadczeń...

moje auto-da-fe Credo, quia absurdum


The Creeds are believed not because they are rational, but because they are repeated.
Oscar Wilde.
Każdy ma swoje auto-da-fe.  Wielu znowu każe nam w coś wierzyć. Tylko powtarzają. Więc ja milczę i uszy zatykam.
I niech w tym Bóg będzie uwielbiony!

Im mniej religii, tym więcej otwarcia na Boga. Czasem tak myślę. By móc z godnością i w prawdzie powiedzieć biblijne: Żyję już nie ja...
Czy chwale Boga to potrzebne? To dla nas, dla ludzi, bo samej istoty nie rozumiemy, a i wiary nam brak, więc stwarzamy sobie quasi-wizję tego, w co wierzymy. Przynajmniej tak się nam wydaje.
A najtrudniej wierzyć, powtarzając w sercu: Credo, quia absurdum.

Ale tylko to nam zostaje. 




Wychodzę z metra w centrum Londynu, a wyjścia zablokowane. Pytam o drogę w danym kierunku pierwszego napotkanego człowieka. Mówi, że właśnie idzie w tę stronę. Przez chwilę rozmawiamy, a kilka ulic później pyta, co sprowadza mnie do stolicy świata. Odpowiadam, że właśnie jestem na szkoleniu z nowoczesnych sposobów nauczania (through drama and cultural activietes). Uśmiecha się i mówi, że tym właśnie się zajmuje i idzie właśnie na zajęcia z dramy. Przedstawia się i wręcza mi wizytówkę z nazwiskiem Adrian Waller. Staję zastygły niczym żona Lota, bo czytałem o nim kilka dni wcześniej jeszcze przed wyjazdem z Polski. Magia Londynu jest niezwykła i, wierzcie mi, odczuwalna. 
W tak krótkiej rozmowie jeden człowiek tak wiele mnie nauczył.

                                               dedicated to Adrian Waller
                            * * *
Apparently there is someone who knows
how always to adjust the spotlight so it won't blind actors.

Apparently there is someone who knows
the sound and taste of words concealed unspoken and unsaid.

Among whispers and in nakedness of truth
he has been standing for years
on a stage of theatre called life
and he doth not protest too much, methinks.

Apparently there is someone who knows
how to express what is in a swoon
like a swan with a broken wing
tired of rising.

Apparently there is someone who knows
how to indicate senses and gestures
how to live to prepare to the next dress rehearsal.


Chapeau bas, Adrian and all who have been still trying  to teach through the pattern of themselves.

.

Bo mur nie tylko dzieli. Może też łączyć.

Jest taka książka... Jest taka książka, która mnie poruszyła, zaciekawiła, ale i dała poczucie tego, co nazywam satysfakcją zrozumienia pr...